Chyba nie jestem normalna…cały czas zastanawiam się, co czuje kobieta, która odbiera dzisiaj swojego męża z lotniska…martwego…wrócił po 6 długich miesiącach (czas dłuży się dla tych, którzy czekają)…co czuje i co ja czułabym na jej miejscu…staram się wyobrazić sobie jej rozpacz i zastanawiam się czy moja byłaby większa…to będzie dla mnie bardzo długa zima…niby wszystko jest ok…i fajnie jest czasami mieć całe łóżko dla siebie, ale…
Dwa dni temu rozmawiałam z kimś na temat miłości…zrozumienia…akceptacji…tej drugiej połówki jabłka z którą chcemy żyć…jestem cholerną szczęściarą, bo ja swoją połówkę znalazłam…nie mogę jej teraz stracić…nie można żyć bez drugiej połówki jak się ją już raz znalazło…
Myślę o tym, bo stało się…dopóki nikt od dłuższego czasu nie zginął, to temat był nieaktualny, a teraz wiemy, że to się zdarzyć może i jakoś ciężko mi z tą prawdą…czasem chyba lepiej jest nie wiedzieć…nie słyszeć…pozostać głuchym na prawdę….