…to już 11 lat jak „świętuję” dzień 12 lutego. I choćbym chciała zapomnieć…
ominąć…przespać to nie da się tego uniknąć. Na tydzień przed tą felerną datą
zaczynam odczuwać niepokój…jakiś mutek…coś zaczyna mnie gnębić
i nawet jeśli zdarzy mi się zapomnieć w ferworze walki dnia codziennego o tej dacie,
a raczej wydarzeniu z nią związanym to niepokój pojawia się bezwiednie.
Dopiero głębsza analiza stanu w jakim się znajduję przypomina mi dzień straty…….
Myslę o nim wóweczas dużo…ale tak…tak dziwnie…zastanawiam się, jaki by był, gdyby żył…
czy miałby dzieci?…
jakie?….
komu dałby szczęście?…
gdzie by mieszkał i jak?…
czy nadal bylibyśmy przyjaciółmi?…
czy lubiłby mojego męża?…
czy kochałby mojego syna?….
dużo tych pytań w mojej głowie.
…tymczasem 7 tygodni samotności przede mną…zleciało…boję się ostatnich tygodni….boję się, że spotka nas jakiś „niefart” i znowu życie zatoczy koło…
…czasami jak stoję pod prysznicem i słyszę szczekanie psów przy bramie to zastanawiam się, czy to nie ONI…Ci, którzy jako pierwsi przynoszą wiadomośc…często zdarza mi się tak mysleć.;-(((