„…Ilekroć chodziliśmy razem, padał deszcz. Kiedy po raz pierwszy gęsty deszcz zaskoczył nas na ulicy, bałeś się, że zmoknę. Powiedziałam- bardzo lubię moknąć- moja ręka zaciążyła ci na ramieniu i odgadłeś, że mam głowę uniesioną do góry i że deszcz pada prosto na moje zamknięte oczy. Ująłeś mocniej moją bezwładną rękę i przez chwilę czułam, że to nie ja ciebie, ale ty mnie prowadzisz, aż ostry kant krawężnika przypomniał, że ulice nie są tak proste, jak to sobie wyobrażają ludzie z otwartymi oczyma. Potknęłam się i gdybyś mnie nie przytrzymał, upadłabym. Pamiętam, że roześmiałam się ocierając mokrą twarz, pamiętam twój cichy śmiech.
Po kilkunastu minutach przystawałeś i zwracając ku mnie nieruchomą twarz pytałeś- czy nie jesteś aby trochę zmęczona? Zaprzeczałam gorąco, a ty, przyciągając mnie blisko do siebie, mówiłeś- kłamca, kłamca, przecież słyszę twój oddech, dyszysz jak pies, natychmiast wracaj do domu. I miałeś rację, że kłamałam, i miałeś rację, mówiąc, że czas wracać do domu, na wygodny fotel, o którego poręcz można było oprzeć bolące plecy, nieruchomo oczekiwać, że oddech powróci. Moje serce było zbyt słabe, abym mogła chodzić, przypominało mi o tym nierówne pulsowanie krwi, ból sadowiący się pod lewą łopatką. Zawsze, ilekroć chodziłam, było mi duszno, a jednak lubiłam chodzić na przekór bolącym plecom, poprzez deszcz i wiatr. Pamiętam twoją twarz uniesioną do góry, rękę w proroczym geście. Mówiłeś- będzie padać, na pewno będzie padać, zaciągnęło się, i chyba na długo.
Kiedy chodziliśmy razem, nie mówiłam nic albo niewiele, żeby nie męczyć serca. Musiałam oszczędzać oddech, chciałam żeby mi go starczyło na długo, na długie chodzenie. Dopiero w domu, do którego zawsze zabierałeś mnie przemocą, zwinięta w głębokim fotelu albo w łóżku oparta o wysoko spiętrzone poduszki odzyskiwałam głos. Opowiadałam ci chaotycznie zatrzymane w pamięci chwile, a ty układałeś jedną koło drugiej, budując z nich moje życie, mój świat. To tak jak gdybyś delikatnie wiódł ręką po mojej twarzy, od włosów lekko wszerz czoła, wzdłuż czoła, po linii nosa na wargi, obrysowując czułymi palcami usta, podbródek, wysunięte kości policzków, uszy. To było tylko raz i krótko, kiedy zapragnąłeś poznać także moją twarz. Zwykle siedziałeś w fotelu naprzeciw mojego łóżka i słuchałeś- nieruchomy, z odrobina ironii czy wzgardy zastygłej na zawsze w uniesionych kącikach ust.
Kiedy nie mogłam mówić do ciebie- pisałam. Rozdzieliła nas sina woda- pamiętasz- a ja pisałam do ciebie codziennie ze wszystkich szpitali, będących moim pierwszym domem w tym obcym kraju. Pisząc powtarzałam głośno wyrazy, zdania- tak jak to czynię teraz- przymykałam oczy, aby cię widzieć wyraźniej siedzącego obok mnie. Poprzez wiele dni byłeś moim jedynym rozmówcą, opowiadałam ci o strachu, o nie urodzonej jeszcze nadziei. Moje listy uporządkowane dokładnie, związane papierowym sznurkiem, leżą na dnie twojej walizki. Pozwól mi je wyjąć stamtąd, pozwól mi rozwiązać sznurek, którym je związałeś; poczytajmy je wspólnie razem…”
Po kilkunastu minutach przystawałeś i zwracając ku mnie nieruchomą twarz pytałeś- czy nie jesteś aby trochę zmęczona? Zaprzeczałam gorąco, a ty, przyciągając mnie blisko do siebie, mówiłeś- kłamca, kłamca, przecież słyszę twój oddech, dyszysz jak pies, natychmiast wracaj do domu. I miałeś rację, że kłamałam, i miałeś rację, mówiąc, że czas wracać do domu, na wygodny fotel, o którego poręcz można było oprzeć bolące plecy, nieruchomo oczekiwać, że oddech powróci. Moje serce było zbyt słabe, abym mogła chodzić, przypominało mi o tym nierówne pulsowanie krwi, ból sadowiący się pod lewą łopatką. Zawsze, ilekroć chodziłam, było mi duszno, a jednak lubiłam chodzić na przekór bolącym plecom, poprzez deszcz i wiatr. Pamiętam twoją twarz uniesioną do góry, rękę w proroczym geście. Mówiłeś- będzie padać, na pewno będzie padać, zaciągnęło się, i chyba na długo.
Kiedy chodziliśmy razem, nie mówiłam nic albo niewiele, żeby nie męczyć serca. Musiałam oszczędzać oddech, chciałam żeby mi go starczyło na długo, na długie chodzenie. Dopiero w domu, do którego zawsze zabierałeś mnie przemocą, zwinięta w głębokim fotelu albo w łóżku oparta o wysoko spiętrzone poduszki odzyskiwałam głos. Opowiadałam ci chaotycznie zatrzymane w pamięci chwile, a ty układałeś jedną koło drugiej, budując z nich moje życie, mój świat. To tak jak gdybyś delikatnie wiódł ręką po mojej twarzy, od włosów lekko wszerz czoła, wzdłuż czoła, po linii nosa na wargi, obrysowując czułymi palcami usta, podbródek, wysunięte kości policzków, uszy. To było tylko raz i krótko, kiedy zapragnąłeś poznać także moją twarz. Zwykle siedziałeś w fotelu naprzeciw mojego łóżka i słuchałeś- nieruchomy, z odrobina ironii czy wzgardy zastygłej na zawsze w uniesionych kącikach ust.
Kiedy nie mogłam mówić do ciebie- pisałam. Rozdzieliła nas sina woda- pamiętasz- a ja pisałam do ciebie codziennie ze wszystkich szpitali, będących moim pierwszym domem w tym obcym kraju. Pisząc powtarzałam głośno wyrazy, zdania- tak jak to czynię teraz- przymykałam oczy, aby cię widzieć wyraźniej siedzącego obok mnie. Poprzez wiele dni byłeś moim jedynym rozmówcą, opowiadałam ci o strachu, o nie urodzonej jeszcze nadziei. Moje listy uporządkowane dokładnie, związane papierowym sznurkiem, leżą na dnie twojej walizki. Pozwól mi je wyjąć stamtąd, pozwól mi rozwiązać sznurek, którym je związałeś; poczytajmy je wspólnie razem…”
…to fragment jednej z moich ulubionych książek…tych, które leżą na górnej półce i do których wracam często…czasami czytam je fragmentami, a czasami po raz kolejny w całości…
co to za ksiazka?Bo ejst japrawde dobre.